Gość |
Wysłany: Pon 1:35, 26 Lis 2007 Temat postu: takie male cus (wstep na wlasna odpowiedzialnosc) |
|
Takie male conieco:D
a tym o to wygralem konkurs literacki
Gorączkuje. Nie przeżyje nocy. – zmęczony głos felczera zabrzmiał wyjątkowo głucho w niewielkim namiocie głównego inżyniera korpusu.
- Musi być coś, co można poradzić! – jęknął Gunther Stammerfeld, hrabia Talabheim.
- Nic nie mogę poradzić. – lekarz nie miał nawet sił, żeby się zirytować – Trucizna jest o wiele za silna, nawet, gdyby posłano po mnie wcześniej, nie sądzę, bym był w stanie mu pomóc.Biedak. Powinien był wiedzieć, że rośliny Sylvanii są równie niebezpieczne, jak istoty, które ją zamieszkują... Miał żonę?
- Miał. A w zasadzie ona miała jego. Będę musiał przekazać jej te wieści osobiście. Jurgen nie zasługiwał na nic mniej.
* * *
- Panowie oficerowie. - zagaił Stammerfeld - W związku z tragiczną śmiercią inżyniera Jurgena Schaffera, dowódcy naszej artylerii, zmuszeni jesteśmy do podjęcia niełatwego wyboru. Czy będziemy kontynuowali naszą wyprawę w głąb tego przeklętego kraju, narażając na niezawodny hazard siebie i wszystkich naszych
ludzi – bo chyba nikt z nas nie ma wątpliwości, że brak wsparcia dział wróży niezwykle trudne walki - czy też zawrócimy, jak psy podkuliwszy ogony, i narazimy się na hańbę i niełaskę Cesarza?
Stojący wokół stołu w namiocie hrabiego, oficerowie korpusu ekspedycyjnego Jego Cesarskiej Mości Karla Franza; Oscar Malden, dowódca regimentu halabardników, Morten de Barge, dowodzący oddziałem Greatswordów, przewodzący marienburskim pikinierom Hans Venzler, baron Wilhelm von Kristed, pierwszy pośród Rycerzy Płonącego Słońca, baron Dieter von Greiss, sprawujący komendę nad hufcem lekkiej jazdy, adiutant hrabiego, młody graf Stefan de Twein i wędrujący z nimi kapłan Sigmara Angus Breithelm milczeli. Milczenie było ciężkie, wręcz przytłaczające, zwłaszcza, że wybór stojący przed nimi był zaiste niełatwy. Gdyby zawrócili teraz, nigdy nie zdołaliby zmazać swojej hańby i wstydu, ale kontynuacja wyprawy z pozbawioną dowódcy artylerią równała się samobójstwu.
Hrabia powoli spojrzał na każdego z podwładnych.
- No więc? Panie de Barge? Baronie von Kristed? Panie von Greiss? Malden, Venzler? Co panowie radzą?
Nieznośną ciszę przerwał jednak kapłan Breithelm.
- Za pozwoleniem, panie hrabio. Oczywistym jest, że naszą wyprawę powinniśmy kontynuować. Ale nie bez artylerii. Należy przydzielić jej nowego dowódcę.
- Kogo? – parsknął Stammerfeld – Tego szczeniaka Bulleiva? On jeszcze ma mleko pod nosem, a Forbeck zna się tylko na obsłudze dział, a nie kierowaniu ich ogniem!
- Jest jeszcze ktoś, panie hrabio. – stwierdził von Greiss – I suponuję, że wielebny Breithelm myśli o tym samym. Graf Wolf von Sah Rhem, jeśli mogę, choć służy w mojej jeździe, szkolił się we wszystkich arkanach sztuki dowodzenia, i wie, którym końcem strzela armata. Proponuję, by dać mu szansę. Daję parol, że nie zawiedzie.
- Dobrze więc. Ręczycie własnym honorem, baronie... Jakieś obiekcje? Panowie? – Gunther Stammerfeld zajrzał w oczy każdemu ze zgromadzonych – Dobrze więc. Postanowione zatem. De Twein, poinformujcie grafa Sah Rhem, że objął właśnie ogólną komendę nad artylerią całego korpusu. Przygotować się do wymarszu, za dwie godziny ruszamy!
* * *
- No i masz ci, życie w regimencie halabardników. – Oscar Malden zaklął plugawie, poprawiając chwyt na rękojeści miecza i spluwając do kałuży pełnej brudnej wody. Niebo nad Sylvanią było ciemne od chmur, z których niedawno spadła ulewa paskudnej, ciężkiej jakby wody. Nic w tej zatraconej krainie nie było normalne. Nawet deszczowa woda. Koń niespokojnie dreptał w miejscu, rozpychając na boki tłoczących się dookoła żołnierzy.
– Masz ci życie. Mają nas. – Fakt nie ulegał kwestii, ciężka kawaleria nieumarłych pogalopowała łukiem, i zaszła cesarskie wojska od flanki. Flanki, która jeszcze niedawno osłaniana była przez pikinierów z Marienburga. Cały regiment jednak wycięły niemal w pień hordy przeklętych szkieletów, a resztki przegrupowały się, kryjąc się z tyłu formacji Maldena. Teraz kawaleria martwiaków miała wolne pole, by nabrać rozpędu i wbić się w bok czworokąta tworzonego przez halabardników.
- Masz ci życie. – powtórzył po raz trzeci kapitan regimentu. – W prawo zwrot!! – ryknął – Dzierż szyk! Ramię w ramię!! Przygotujcie się!! Nikt nie jest sam, razem stoimy, i razem będziemy walczyć!! Przygotujcie się, na sztorc halabardy!! Na sztorc, durniu! Jak pikę! Zaprzeć się, i czekać!!
Konnica nieumarłych nabierała rozpędu, szła ławą. Widok był tak imponujący, jak przerażający, zwłaszcza, że w niedalekiej perspektywie oznaczał śmierć wielu, jeśli nie wszystkich ludzi Maldena.
* * *
- Ale jaśnie panie, lont zamókł! Nijak podpalić!
- Dawaj to, bałwanie! – Sah Rhem wyszarpnął żagiew z ręki spanikowanego artylerzysty. Wyciągnął sznur trochę bardziej ponad krawędź otworu, zagiął – Dajcie gorzałki.
- Gorzałki?! Ależ, panie, co wy...
- Nie dyskutuj, Pani lekkich obyczajów twoja mać, dawaj!
Jeden z obsługi sąsiedniego moździerza zagrzebał w skrzynce leżącej obok beczek z prochem, wyciągnął z niej bukłaczek, siłując się z paroma innymi rzeczami, po czym podał go nieszczęsnemu strzelcowi, który, drżącymi rękami, przekazał naczynie Wolfowi. Ten wyrwał korek zębami i delikatnie polał wyciągnięty lont alkoholem. Obsługujący działo patrzyli na to, nie wiedząc, co myśleć.
- Podpalać! – krzyknął Sah Rhem do pozostałych załóg, po czym sam przyłożył żagiew i odwrócił się natychmiast, kuląc się i zakrywając uszy.
* * *
Ze wzgórza nieopodal dała się słyszeć seria stłumionych wybuchów, a zaraz po niej przeszywający świst. Część z szarżujących nieumarłych została zmieciona razem ze szkieletowymi końmi. Gdy wydawało się, że już po wszystkim, gwiżdżąc przejmująco, w środek zdruzgotanej formacji kawalerii spadła jeszcze jedna kula, niechybnie wystrzelona z moździerza, wybuchając po chwili pod kopytami martwych koni, i wyrzucając dobry tuzin jeźdźców w powietrze.
Nagle pędzący Czarni Rycerze, zdziesiątkowani celną salwą cesarskiej artylerii, przestali wyglądać tak imponująco. I groźnie. Malden splunął i poprawił chwyt na rękojeści miecza.
- Naprzóóóód, ludzie, w nich bij!! ŚMIEEEERĆ!!! – poganiając konia do cwału i czując rosnącą wściekłość, zawsze towarzyszącą walce, cesarski kapitan Oscar Malden nie zauważył nawet gry swoich słów.
* * *
Spoglądając na pobojowisko, pełne ludzkich ciał i mnóstwa porozrzucanych kości, Wolf von Sah Rhem otarł rękawem spocone czoło.
- Dajże jeszcze tej siwuchy... – skinął na tego z obsługi artylerii, który wcześniej odnalazł bukłak wśród innych cesarskich zapasów. Po chwili pociągnął solidny łyk, krztusząc się trochę, był to bowiem samogon przedniej doprawdy roboty. Przekazał naczynie właścicielowi. – Dobrze, żeś miał. Uratowała nas, niejako. – pochwalony żołnierz rozpromienił się – Ale jak następnym razem znajdę, niecnoty, tydzień was o chlebie i wodzie...
II
Wokół panowała cisza, przerywany tylko od czasu do czasu stukotem kół taboru i parskaniem koni. Widoczność była bardzo zła. Panująca wokół mgła zamazywała kontury lasu, w którym wiła się droga. Wolf Sah Rheme poprawił swój czarny kapelusz która opadał mu na oczy.
-Życie żołnierza to nie tylko piękne bitwy, ale też niekończące się marsze o głodzie, chłodzie, smrodzie i bez gorzałki.
Z przodu słychać było, jak stary wiarus poucza świeżego rekruta, który myślał, że żywot żołnierza to tylko piękne bitwy, a nie wielokilometrowe przemarsze. Cisza otaczającego lasu była niewiarygodna. Żaden liść nie drgał. Las był niczym zaklęty. Pradawna magia czekała tylko na mały ruch który obudziłby jej niszczycielska moc.
******************
Zimne oczy zwiewnej duszyczki patrzyły wrogo na tabor .Tyle lat temu gdy była gwałcona właśnie przez imperialnych żołnierzy wybrała swoja drogę przeklęła siebie zwracając się mocy krwi aby uczyniła ją silną do zabicia prześladowców. Gdy ja zabili jej dusza przemieniła się w widmo zgodnie z obietnica. Oni odjechali ale nadeszli inni teraz przyjdzie czas na jej zemstę. Sylvania jest pełna dusz czekających na zemstę. Śledziła go od samego początku, gdy tylko wjechał do lasu. Każda chwila zbliżała do zasadzki. Nic nie warci ludzie, po śmierci dołączą do armii jej pana, zostaną bezwolnymi narzędziami w jego zimnych rękach..
*****************
Korpus powoli zmierzał do przodu. Droga, po której podążali coraz bardzie się zwężała - miedzy jednym a drugim brzegiem lasu było niespełna dwa i pół metra.
W lesie dalej panowała niespotykana cisza. Mgła podnosiła się, delikatnie odsłaniając kontury lasu.
-Widzisz, gdy już bolą cię nogi tak, że masz wrażenie, że zaraz upadniesz, to znak, że oficerowie zrobią postój za jakieś pięć godzin.
-A co będzie, jak upadnę i nie będę mógł się podnieść?
-To wtedy jeden z panów oficerów przyjedzie, wyciągnie bat, i zacznie liczyć. Gdy po trzech sekundach nie wstaniesz na nogi, to bat spadnie na twoje plecy.-
- Czy, czy to będzie osławiony kocur...? - głos rekruta był ściszony.
- Ależ oczywiście, że tak. Nasz korpus ma dobre znajomości z bracią marynarską - to oni nauczyli używać go do budzenia opornych do marszu...
Wolf przysłuchiwał się rozmowie jednym uchem. Jego umysł zaprzątały inne, ważniejsze sprawy. Ta mgła i ten dziwny las nie podobały mu się.
***************
Gunther Stammerfeld jechał spokojnie na koniu wraz z swoim dobrym przyjacielem, baronem Wilhelmem von Kristed, na czele jego rycerzy. Ich rozmowa dotyczyła ich młodego dowódcy artylerii, grafa Sah Rheme.
-Ależ Guntherze, przecież on rzemiosła uczył się pod samym von Stigiem! Wiesz, jakim zaufaniem darzył on artylerię. Sam słyszałeś, jak chwalili go kanonierzy za jego pomysł i stalowe nerwy. Doskonale wyczekał chwili, aby przeważyć szalę zwycięstwa na nasza korzyść. Gdyby nie on, wielu obecnych tu żołnierzy straciłoby życie! Myślę, że po powrocie można będzie go polecić jako kompetentnego i zdolnego dowódcę, który powinien samodzielnie dowodzić korpusem.
-Wilhelmie... Ile lat razem ze sobą podróżujemy, nigdy, nigdy jeszcze nie mieliśmy tak odmiennego zdania. Artyleria jest bronią nieobliczalną. Nigdy nie wiadomo, czy zadziała, jak należy, nie można na niej polegać... A to, co ten młokos zrobił, polewając lont wódką, woła o pomstę do nieba! Zgodzę się, że jest obiecującym oficerem, ale na dowództwo korpusu nigdy nie zasłuży, za bardzo ufa swoim przeczuciom, oraz artylerzystom wywodzącym się z gminu. On, oficer, a woli przebywać wśród ludzi bez szlacheckiego rodowodu. Przecież, kto zadaje z gównem, sam się nim sta...-
Jego głos nagle zamarł - w miejscu gdzie była jego głowa, znajdowała się pustka. Szyja tryskała strumieniami krwi. Las jakby nagle ożył. Ciszę przerwały wysokie dźwięki fellbats. Strzelcy von Reba próbowali strzelać, jednak pudłowali haniebnie. Czas spędzony w tawernach, zamiast na ćwiczeniach, przyniósł efekty. Wielu z nich leżało już z oderwanymi głowami. Rycerze próbowali opanować tańczące konie, gdy, pojawiwszy się znikąd, uderzył w nich czarny powóz. Wilhelm von Kristed nie zdążył nawet krzyknąć, gdy upadał na ziemie z olbrzymią, tryskającą krwią dziurą w piersi.
****
-Niech ich szlag, nie mieli kiedy nas zaatakować!? Widzisz, młodziku, przy starym Klugle nie zginiesz, teraz tylko trzymaj ta halabardę silno! Mówię, Pani lekkich obyczajów, silno, a nie jak cycki kurwy na jarmarku!!
Zgiełk walki wyrwał Wolfa z zamyślenia.
-Przygotować działo.
Jego głos był stanowczy i spokojny. Artylerzyści natychmiast wykonali rozkaz, ładując armatę, i ustawiając ją na pozycji do strzału.
Z tyłu konwoju pojawili się nagle nieumarli konni.
-Strzelajcie, jeśli wam życie miłe!
-Tak, pa... - Kanonier nie zdążył odpowiedzieć do końca Fellbats urwał mu głowę jednym ruchem pazurzastej łapy. Kawaleria zbliżała się coraz bardziej. Sah Rheme zeskoczył z konia, dopadł działa, i już miał odpalać lont, gdy poczuł paraliżujący ból w piersi. Pancerz, który go chronił, został przesieczony ostrymi jak stal pazurami fellbats. Z zagłębienia zaczęła wypływać krew. Ostatkiem sił podniósł lont i przyłożył ogień. Huk wystrzału ogłuszył go. Z tak małej odległości, skutki były dla nieumarłych katastrofalne, kula zmiotła wszystkich jeźdźców na swojej drodze. Ale reszta pędziłą nadal.Wolf czul zblizajaca sie smierc.Nie bał sie jej ilez to razy stawał naprzeciw niej.Zaczał zmawiac modlitwe do Sigmara,poprawiac chwyt miecza.Zanim umrze zabierze ze soba jeszcze paru.Jazda była w odległosci dziesieciu metrów gdt nagle padła komenda
-Cel..pal!
Huk wystrzałow zmieszał z klekotem upadajacych kosci.To pułkownik Sharp zebrał resztki strzelców.Przed nich wystapił regiment greatswordów.Jazda uderzyła w nich i odbijła sie po chiwli zaczeła sie rozpadać od mocnych ciosów mieczników.Graf odetchnał z ulga próbował się podnieść jednak rana była zbyt głeboka aby wstać upadł bezwładnie na ziemie.
***********
-widzisz teraz to jak nas cos rypnie to ino raz....
-Czy my zginiemy?
-Bedzie dobrze synek nie martw sie.Chyba wygrywamy....
-TRzymaj zesz ta halabarde jak nalezy.Uwazaj.....
Rekrut w ostatiej chwili odparł atak ghoula.Jednak jego uderzenie wytraciło mu halabarde z dłoni.Klugle zasłonił swym ciałem młodzika i ciał straszliwie; ghoul rozpadł sie na dwie połowy.
-Trzymaj zesz tą halabarde mocno....Jak w kurwe whcodzisz za mocno to wrzeszczy i drapie a jedyna wada tego jest ze zarazisz sie syfilisem...A tu a tu jak nie bedziesz mocno trzymał i machał to predzej czy poznej ja twierdze ze predzej akt miłosny ci coś łeb przy samej dupie.
-Odchodza-rozległ sie krzyk....
Zmora patrzyla z rosnacym zdenerwowaniem.Nie tak miał potoczyc sie atak.
-Pan bedzie niezadowolony.... Czas jej zemsty sie zbliza ten który tu dowodzi jest potomkiem tego który mnie zabil.Nadszedł czas mojej zemsty nareszcie..... szeptała cicho poczym znikła zaniesć wiesci o klesce
**************
Wolf obudził sie w lazarecie rana na piersi paliła zywym ogniem.Mimo to wstał i probował wyjsc.
-Alez panie jesteś ciezko ranny musisz lezeć.
-Musze przygotowac korpus do obronny oni wróca jak nie dzis to jutro ale wróca.
Panie masz sie połozyć ale to natychmias-felczer był nieugiety w swoim zadania.
Wolf wrocił do łozka
-Każ sprowadzic do mnie Maldena,de Barge ,Venzlera oraz von Greissa.Sa mi natychmiast potrze...jego głos załamał sie stracił przytomność
III
-Widzisz chłopcze.-głos Klugle mieszał się z chrobotem kół taboru-parabola żołnierskiego życie składa się z trzech słów karczma, burdel i kupa gówna...Pierwsze dwa słowa już były...-sierżant zamyślił się na chwilę- Teraz pozostało nam już tylko wdepnąć w gówno.
-Orki! - rozległ się krzyk z przodu...-No to, wdepliśmy właśnie w gówno.
-Trzymaj tylko mocno halabardę bo wiesz....-uśmiechnął się-inaczej może ci coś łeb przy samych jajach akt miłosnyć-roześmiał się rubasznie
Młodzik wyglądał na przerażonego..- a co się stanie jak już one do nas dojdą?- zapytał
-to będziesz musiał machać ta halabarda...-odparł Klugle
Maszerujące kolumny rozsypały się. Tupot żołnierskich butów mieszał się z odgłosami wykrzykiwanych komend. Czarno-czerwone stroje żuawów śmierci mieszały się z ciemnozielonymi strzelców Sharpa.
Artylerzyści odwracali działa w kierunku zielonych hord orków. Natomiast cięzka jazda smoków Sah Rheme jak zwykle była w odwodzie....
-Dwa stopnie niżej- krzyknął graf
-Już się robi..- Tym razem salwa dosięgła regimentu zielonoskórych...Pole bitwy powoli zasnuwał dym z muszkietów i pięcio-funtówek. Do tej pory nie odezwały się imperialne działa organowe. Od czasu do czasu przed imperialną linią upadł kamień wyrzucony z orczej katapulty bądź wbiła się strzała z balisty.
-*****************************
-Sierżancie dlaczego my tylko stoi i stoimy-Zapytał się młodzik....
-Wiesz –ściszył głos- tylko nie przekaż tego dalej. Bo lepiej stać i czekać aż ich nasi chłopcy artylerii zmiękczą, a potem my dokończymy resztę-roześmiał się rubasznie.
-Ale dlaczego strzelają tylko strzelcy i działa pięciofuntowe? A działa organowe milczą?
-Wiesz, istnieje coś takiego jak skuteczny zasięg danej broni, a tak na przyszłość żebyś wiedział jak zaczynają strzelać działa organowe to znaczy, że za niedługo będziemy walczyć wręcz...., a jak zaczniemy walczyć wręcz to sytuacja zrobi się nieciekawa. Te bestie są większe, silniejsze i do tego śmierdzą gorzej niż gnój wywożony na pole podczas jesieni...
-Panie sierżancie, gnój wywozi się na pole podczas wiosny...-odezwał się niezrażonym głosem młodzik.
-Ale jak pan sierżant twierdzi, że na jesieni to na jesieni-wtrącił się drugi, który widocznie był dłużej w wojsku
Dyskusja rozwijała się i rozwijała....
-Cisza Pani lekkich obyczajów....plotkujecie jak stare Pani lekkich obyczajów baby. Cisza ma być bo jak nie usłyszę rozkazów to spotkacie się z waszym ukochanym kocurem...Rozumiemy się? To dobrze.- słychać było, że sierżant zrobił się zły odkąd na horyzoncie pojawiały się orki...
-Panowie dziś przyszło, zmierzyć się nam z zieloną hordą. Naszym celem jest powstrzymanie jej tu na tych zielonych polach. To mnie wybrało cesarstwo , a ja was moi kondotierzy do obrony granic Imperium. Możliwe, że wielu z was zginie ale wasza ofiara nie pójdzie na marne. Musimy powstrzymać ich...-graf zawiesił głos- Tak nam dopomóż Sigmar...Na koń panowie...
Rozkaz został spełniony bardzo szybko. Ulf von Bock wieloletni przyjaciel grafa poprowadził ciężką jazdę Smoków na lewą flankę. Ich zbroje lśniły w promieniach słońca, wypolerowane groty lanc wskazywało niebo nie skażone żadną chmurką. Niewielu z nich jeszcze nie wytoczyło krwi na polu bitwy. Większość z nich stanowili weterani wielu bitew zdobywający swe umiejętności w na pograniczu Estalii i Tilei .Graf Sah Rheme zatrudnił w swojej armii ich właśnie gdyż umiejętności najemników często przewyższały umiejętności rycerzy z różnych bractw.
Czekali teraz na jedną komendę aby ruszyć do walki. W końcu graf wydał rozkaz.
Ziemia zatrzęsła pod kopytami koni smoków. Ruszyli w końcu do boju ich celem była ciężka jazda orków, która na dzikach poruszała się w stronę żuawów śmierci
-Trzymać mocno tę halabardy- rozległ się wrzask sierżanta, po chwili dodał – jeśli
oczywiście życie wam miłe.
W końcu smoki wpadły od lewej flanki w oddział ciężkiej jazdy orków. Teraz nie było finezji i zwodów. Stal była przeciwko stali. Brutalna siła przeciwko ludzkiej inteligencji.
Walka był zacięta wielu kondotierów nie miało ujrzeć już dziś zachodu słońca. Orcza krew spływała po mieczach najemników. Za każdego który został zabity orki płaciły po dwókroć.
Armia zielonoskórych widzą pogrom jej najlepszej jednostki powoli zaczęła poddawać tyły.
Wtedy to akcji wkroczyła lekka jazda szlachecka, która zaczęła gonić uciekającą armię....
Zwycięstwo sił imperialnych było już niepodważalne.....
IV
Gorączką nie opuszczała ciała grafa. Ciągle męczyły go dreszcze i senne majaki. Felczerzy kiwali tylko smutno głowami, ich umiejętności na nic się zdawały przeciwko grobowej gorączce. Każdy oddech oznaczał to , że dalej żyje , a jego ciało nie poddało się gorączce.
W namiocie były bardzo ciepło gdyż cały czas starano się utrzymać temperaturę, dzięki której miano nadzieje wyleczyć Wolfganga Sah Rheme...
****
Ognisko płonęło smętnie jakby miało zaraz zgasnąć. Co chwilę ktoś dorzucał jakieś drewno aby utrzymać ten jakże nikły płomień.
-Eh Pani lekkich obyczajów, w tej pieprzonej krainie nawet drewno nie płonie tak jak powinno- zaklał Klugle
-Ależ sierżancie to przez to, że jest mokre.Moja mama zawsze mówiła , że trzeba palić suchym drewnem...-odezwał się młodzik
-A widzisz tu gdzieś suche drewno- warknął sierżant....
Rozmowę przy ognisku przerwały odgłosy opadającego kocura na czyjeś plecy. Wszystkie głowy obróciły się w kierunku, z którego dochodził dzwięk
-Wszyscy jesteśmy straceniiii nadchodzi lord końca czasów-opadniecie kota na plecy-módlmy się do Sigmara –trzask kota-módlmy się aby zesłał swoja inkarnację....-trzask kota..
-Jeszcze tego nam tylko brakowało biczowników, nie dość że dowódca chory armia w rozsypce to jeszcze ich nam brakowało... ale w sumie wdepnęliśmy w gówno więc teraz czas na karczme i burdel ! – roześmiał się rubasznie- ilu z was był wcześniej w z kobietą? Czy ja dobrze słyszę, że nikt? O ja akt miłosny same prawiczki....Sigmarze kimś Ty mnie pokarał....?
Ale nie martwcie się chłopcy przy starym Klugle nie zginiecie a nawet na dziwki pójdziecie-uśmiechnął się-A teraz niecnoty wy moje pójdzie pełnić wartę nie daj Sigmarze abym was dorwał jak będziecie na niej spać pożyczę specjalnie kota od biczowników i wygarbuje wam skóry.......
***
W namiocie, który obecnie stał się namiotem narad toczyła się zażarta rozmowa.
-Musimy się wycofać nie mamy innego wyjścia-wręcz krzyczał Malden
-Jak mamy się wycofać jak jesteśmy już tak daleko? Przecież połowa naszych żołnierzy jest chora-odpierał argumenty Otto de Barge
Kurt Venzler nie odzywał się w końcu znudziły mu się słowne utarczki dwóch dowódców
- a czy w do ciężkiej cholery nie pomyśleliście ze jesteśmy w oblężeniu na wrogim terenie? Czy chodź raz przyszło wam na myśl, że jesteśmy zdani ty tylko na nasze siły a nasz taktyk leży złożony gorączką? Więc przestańcie się kłucić , a weźcie się do roboty bo czas działa na naszą niekorzyść.
-Zgadzam się z Kurtem, jazda nasza potrzebuje wypocząć ciągłe walki nadszarpnęły siły rycerzy.-odezwał się von Greiss
Debata przeciągła się do późnej nocy..... |
|